Fernando Torres
był nieustannie powodem sensacji i różnorodnych nowinek. Swoją osobą wzbudzał
ogrom ciekawskich spojrzeń i tajemniczych, konspiracyjnych szeptów, bez względu
na to, gdzie by się pojawił – na ulicy, w parku, na stadionie, a szczególnie cmentarzu,
który stał się obiektem jego przemyśleń i zadumy. Zdawał sobie doskonalę sprawę
z faktu, że jako piłkarz, a przede wszystkim człowiek, który przed kilkoma laty
przeżył śmierć osoby, którą kochał, stanowił niegasnącą sensację w całym
Londynie, jak i na Wyspach Brytyjskich. Poprzysiągł sobie, że nigdy nie opuści
tego miasta. Ono było dla niego zbyt ważne. Wiązało się z historią, która
stanowiła cząstkę całości. Te wszystkie miejsca znaczyły dla niego zbyt wiele,
by mógł pozostawić je ot tak. nieustannie przypominały mu o niej. Nie zwracał
na to uwagi, nie to było dla niego najważniejsze. Postanowił osiąść w Londynie
na stałe. Nie chciał wyjeżdżać. Nie chciał zostawiać tutaj wspomnień, nie
chciał zostawiać JEJ. Został tutaj dla niej i dla swoich córek, dla Nory, którą
odchował na młodą i ambitną kobietę i dla Lucy, chcąc odchować ją na mądrą
istotkę. Społeczność przekreśliła go już dawno, wróżąc mu rychłe zakończenie
piłkarskiej kariery i depresję, z której to miał już nigdy się nie wyleczyć. Znaleźli
się tacy, którzy współczuli mu z całego serca, jednak byli też i tacy, którzy
próbowali doszukiwać się sensacji na jego osobistym cierpieniu, chcąc pogrążyć
publicznie. Wszystko właśnie na to wskazywało, ale on nie chciał, żeby jego
życie tak wyglądało. Co prawda, bez niej, ale chciał poczerpać z niego jeszcze
nieco radości. Nie dał najmniejszej satysfakcji swoim wrogom i złośliwcom. Wręcz
przeciwnie. Nie ukrywał przed światem swoich córek, a przede wszystkim Lucy,
która stała się obiektem zainteresowania szerokiego grona. Obydwie dzielnie
towarzyszyły mu w każdym elemencie ich wspólnego życia rodzinnego. Nie zawahał
się zabierać ze sobą młodszą na bankiety, imprezy czy gale. Był z niej dumny i
pragnął pochwalić się całemu światu swoim nastoletnim skarbem, w czasie, kiedy
odchował starszą córkę. Perspektywa samotnego rodzicielstwa nie napawała go
obawami. Mógł polegać na Norze, która była wówczas wsparciem dla ojca. To dzięki
niej nie załamał się. Nie obnosił się publicznie ze swoją krzywdą. To absolutnie
nie było jego celem. Chciał bowiem, aby Lucy uodporniła się na wszelakie
negatywy życia publicznego, życia kreowanego przede wszystkim przez media. Chciał
by w ten sposób próbowała się usamodzielnić.
Kiedy patrzył na
swoją młodszą córkę, widział ją, widział w niej Amber. Była do niej tak
podobna. Jej śmiech, jej zapach, jej piękne, sarnie oczy, jej włosy, jej gesty,
jej mimika. A ona dorastała, rosła zdrowo i dojrzewała do roli kobiety. Lucy
odziedziczyła po matce wszystko to, co najlepsze. Z każdym kolejnym dniem
upodobniała się do niej coraz bardziej. Przepełniała go nieopisana duma, kiedy
to wracała do domu z naręczem dobrych ocen. Przeżywał też jej problemy i
rozczarowania, jak i ona, czasami nawet mocniej. Miała w nim wsparcie, na które
zawsze mogła liczyć. Nic nie było ważniejsze niż ona sama. To ona stanowiła
najwyższą hierarchię jego wartości. Nawet poduszka nie potrafiła zastąpić jej ojcowskiego
ramienia, którego on był w stanie użyczyć jej w każdej chwili, gdy ona nie była
w stanie radzić sobie z otaczającą rzeczywistością. Jej ambicje sięgały daleko.
Na razie skupiała się na ukończeniu jednego z lepszych londyńskich liceów, nie
martwiąc się przyszłością. Na co dzień posługiwała się angielskim, ojczystym
językiem zmarłej matki, choć hiszpański miała w sercu.
Lucy stanowiła
jego wielką motywację, ale nigdy nie przestał tęsknić za Amber. Nie było dnia,
ażeby jej nie wspominał. Czasami, w niedzielne popołudnia zasiadał razem córką
w salonie, wspólnie przeglądając jej zdjęcia, jedyne, stanowiące dla niego
jakąkolwiek pamiątkę po niej. 14 listopada już na zawsze zapadł w jego pamięć. Data
jej śmierci. Dokładnie czternastego, każdego miesiąca wybierał się na pobliski
cmentarz, gdzie składał wiązankę z dwudziestu trzech róż, symbolizujących jej
wiek. Przez te wszystkie lata nie zdołał pokochać żadnej innej kobiety, pomimo
tego, iż media usilnie łączyły go z byłą żoną bądź brytyjskimi modelkami. Nie
chciał innej kobiety w swoim życiu. Ważna była tylko ona, mimo tego, że nie
mógł odczuwać jej obecności.
On sam nie
zaniedbał swojego życia zawodowego, nie chcąc dać satysfakcji ludziom
czekającym na każde jego potknięcie. Zamierzał doprowadzić swoją karierę na sam
szczyt, by móc odejść z godnością, honorem i wysoko uniesioną głową. Nie raz
ciągnęło go do Madrytu, do rodzinnego klubu, do bliskiej rodziny, gdzie miałby
wszystko, ale postanowił, że zostanie w Liverpoolu, że to z miejscowym klubem
wzniesie się na wyżyny. Zdobył to, co mógł zdobyć. Mistrzostwo kraju, Puchar
Anglii, Ligę Mistrzów i Mistrzostwo Europy z drużyną narodową. Karierę
zakończył ze złotym butem i tytułem najlepszego piłkarza sezonu z trzydziestoma
ośmioma bramkami na koncie, co było uwieńczeniem jego kariery, przeżywającej zarówno wzloty,
jak i upadki. W futbolu osiągnął wszystko to, co chciałby osiągnąć każdy
piłkarz, więc czuł się spełniony, bez wątpienia. Teraz pragnął zająć się
wychowywaniem córki, to było jego priorytetem.
***
Jesień. Czternasta
jesień bez niej. Zachmurzone niebo i lekki powiew wiatru sprawiały, że Londyn
tego dnia pogrążył się w pamięci, składając uroczysty hołd wszystkim zmarłym,
obchodzącym swoje święto. 1 listopada stanowił w ich życiu bezapelacyjną
świętość i okazję do duchowego spotkania z nią. Co roku o tej porze zabierał
córkę na cmentarz, w żaden sposób nie chcąc izolować ją od tego miejsca, a tym
bardziej, aby zapomniała o matce, o której i tak wiedziała niewiele, dlatego
uwielbiała wsłuchiwać się w to, jak o niej opowiadał. Zapaliła niewielki znicz,
stawiając go na płycie nagrobkowej. Wpatrywała się w drobne, wygrawerowane
literki, składające się na jej dane personalne i liczbę 23. Za każdym razem,
będąc tutaj, uświadamiała sobie, jak młodą kobietą była jej matka, że życie
stało przed nią otworem, a ona być może odebrała jej tą możliwość. W jej oczach
tańczyły iskierki rozpaczy i bólu.
- Tato… Czy to ja zabiłam mamę..? Gdyby nie moje narodziny,
ona żyłaby nadal, byłaby tutaj… - uklęknęła, szeptają cieniutkim głosikiem, a
jej drobne ciało zadrżało.
- Lucy, absolutnie zabraniam mówić ci w ten sposób –
pokręcił głową, kucając obok niej. – Jesteś moim skarbem, skarbem moim i mamy,
naszym wspólnym. Jej śmierć nie była twoją winą. Mama przegrała walkę z chorobą,
ale była naprawdę silną kobietą, tak, jak ty teraz. Jesteś bardzo dzielna. Jesteś
moją maleńką Lucy – musnął jej czoło, przytulając do siebie mocno, jednocześnie
wpatrując się w wyryte w nagrobku literki.
- Dobrze, że mam ciebie, tato.
***
Fernando Torres,
niegdyś zawodnik Athletico Madryt, a w późniejszych latach Chelsea Londyn,
wielokrotny reprezentant Hiszpanii, wybitny napastnik zmarł 20 marca 2034 roku,
w wieku czterdziestu ośmiu lat. Przyczyną zgonu była niewydolność serca, choć
nikt nigdy tak naprawdę nie poznał prawdziwej przyczyny jego śmierci. Być może
jego serce usychało z tęsknoty, kiedy z dnia na dzień odczuwał coraz większą
pustkę, nie mogąc sobie z nią poradzić. Może to życie go zmęczyło? Może włożył
w nie za wiele trudu? On chyba sobie z nim nie radził. Wyczekiwał momentu, by
móc wreszcie spotkać się ze swoją miłością, by zając miejsce obok niej, tam, gdzie
aktualnie przebywała, gdzie oczekiwała dla niego. Pozostawił po sobie
niesamowity dorobek, a przede wszystkim pamięć, zakorzenioną w Lucy, dla której
to spontaniczne uczucie, łączące jej rodziców przez lata pozostało czymś
niesamowity i nie do końca zrozumiałym. Może
w tym tkwiła istota prawdziwej miłości?
Ale
przeszłość odeszła,
Musimy
ruszać dalej.
Jestem
bardzo wdzięczny
za
te chwile.
Czas,
który spędziliśmy
zatrzymam
jak fotografię.
_____________________________________________
Chyba nikt nie lubi pożegnań, ale to opowiadanie dobiegło właśnie końca i nadeszła pora przede wszystkim na podziękowania. Chciałabym napisać coś sensownego, ale zdaję sobie sprawę, że ten tekst jest niespójny i nieskładny. A więc... Chcę podziękować Wam, moim czytelniczkom, które wytrwały razem ze mną w tych dwunastu rozdziałach, tym, które być może przeżywały historię Amber i Fernando mocniej niż ja sama. Chcę Wam podziękować za to, że jesteście przez cały czas nie tylko na tym blogu, ale też na dwóch pozostałych. Nie wiem, czy to opowiadanie było udane w moim wydaniu - pozostawiam do do Waszego podsumowania.
Nie żegnam się jeszcze, bo nie kończę blogowej 'kariery'. Obecnie realizuję dwa projekty, które publikuję na bieżąco, a w głowie zrodziło się kilka nowych. Jestem też otwarta na propozycje z waszej strony. Na sugestie, o kim najchętniej chciałybyście poczytać :).
Nie usuwam tego bloga. Związałam się z tą historią emocjonalnie i na pewno będę do niej wracała i to niejednokrotnie. Rozdziały pozostawiam do Waszego wglądu, być może kiedyś, któraś z czytelniczek zechce ją jeszcze odświeżyć lub polecić innym. Rozdziały 1-5 zawsze znajdziecie pod tym samym adresem, tyle, że na Onecie.
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ, za wszystko ;**