Minęły dwa
miesiące. Dla Amber dwa cholernie długie miesiące. To dzisiaj, 22 kwietnia 2011
roku miała odbyć się rozprawa rozwodowa Fernando Torresa, z powództwa jego ‘żony’,
Olalli Dominguez Liste. Przygotowywała się do niej skrupulatnie i sumiennie. Miała
bronić zdradzonej żony. Żony mężczyzny, który zdradził ją właśnie z nią. Ironia
losu. Zabawne, czyż nie? Normalna, posiadająca chociażby resztki jakiejś
godności kobieta nie zniżyłaby się do tego poziomu, nie odprowadziłaby do
takiego momentu w swoim życiu. Amber nie była niegodna. Miała swoją godność.
Satysfakcja, którą napawał ją nieustannie fakt, że TO małżeństwo legło w
gruzach i do dnia dzisiejszego jest tylko papierkową formalnością. Na samą myśl
o tym emanowała pozytywną energią, tryskając humorem. W swojej głowie snuła
kolejną intrygę. Miała zaplanowany każdy, chociażby najmniej istotny element,
począwszy od momentu rozpoczęcia rozprawy, aż do jej zakończenia, zwieńczonej
jednoznacznym wyrokiem sądu.
Jednakże 22
kwietnia był dla niej dniem najważniejszym w życiu. Najważniejszym, a zarazem
najbardziej tragicznym. I to nie z powodu Fernando Torresa. Nie z powodu
triumfu, który miała odnieść. Nie z powodu jej nienawiści do niego. Nie z
powodu skrupulatnego niszczenia jego życia prywatnego.
Wrzawa
na wschodniej trybunie podnosiła się z każdym nieprzemyślanym odruchem
hiszpańskiego napastnika. Swoim skandalicznym, niezrozumiałym i pełnym
pretensji gestem wywołał lawinę oburzenia pośród kibiców klubu, z zachodniego
Londynu.
-
Dylan! – dało słyszeć się przeraźliwy pisk brązowowłosej.
-
Amber, muszę! Chodzi o honor. Chodzi o honor Chelsea. Honor to rzecz święta.
-
Nie wiesz, na co się porywasz! Proszę cię, nie rób tego. To niczego nie zmieni,
a jeden skandaliczny gest nie jest tego wart!
-
Ten pierdolony, hiszpański piłkarzyk dwóch sezonów splunął w twarz naszemu
zawodnikowi i ty uważasz to za nic?! – wykrzyczał.
-
Nie warto… - spojrzała na niego rozpaczliwie – Błagam cię, nie idź tam, nie
wdawaj się w żadną bójkę.
Uśmiechnął
się lekceważąco, znikając w tłumie.
***
Klęczała
pomiędzy połamanymi plastikowymi krzesełkami, zniekształconymi, na skutek
stadionowych burd barierek, na zdemolowanej trybunie, z zakrwawionymi dłońmi, z
jego głową na kolanach.
-
Pamiętaj, Amber… nasze serca już na zawsze będą niebieskie. Bo wspomnienia
utkwią gdzieś głęboko, wewnątrz nas. Zapisaliśmy piękną kartę w historii tego
klubu. Jesteśmy dumni, mogąc kibicować Chelsea. Już zawsze będziemy cudowni,
niebiescy! – wychrypiał resztkami sił, z wymuszonym uśmiechem na twarzy,
pomieszanym z grymasem bólu.
-
Dylan, nie… Nie. To nadal żywa historia, której częścią jesteśmy i będziemy.
Nie wymiękaj… - zaszlochała – Będziesz tutaj jeszcze nie raz, rozumiesz?! Ty
żyjesz i nie umrzesz!
-
Nie, ja wiem, doskonale wiem, że umieram. Nie płacz, proszę – obdarzył ją swoim
marnie radosnym spojrzeniem, tlącym się w gasnącym blasku jego oczu – Pamiętaj,
że w naszych żyłach płynie błękitna krew.
-
To przez tego skurwysyna… - wysyczała przez łzy.
-
Wszystko obróci się przeciwko niemu, zobaczysz. I nie mam tu na myśli siebie…
Kocham Cię, nie zapomnij o mnie. Nie zapomnij o złośliwym, młodszym braciszku…
- szepnął, ledwo słyszalnie, przymykając powieki.
Jego
głowa bezwładnie opadła na jej udo, powieki zacisnęły się w wąskie szparki, a
wysuszone usta pozostawały na wpół rozchylone, jakby uśmiechał się delikatnie.
Wydała
z siebie dziki okrzyk rozpaczy, ściskając jego dłoń.
-
Zawsze cię kochałam i kochać będę… - wtuliła się w jego martwe, zakrwawione
ciało.
Dzisiaj mijały 3
lata. Trzy bardzo długie lata, odkąd straciła najważniejszą osobę w swoim
życiu. Straciła brata. Młodszego, wrednego i roześmianego Dylana, którego
pomimo wszystko kochała. Darzyła go szczerą, siostrzaną miłością. Pozbierała się,
ale kiedy przypominała sobie to, co miało miejsce trzy lata wstecz, powodowało
u niej ból i cierpienie. Jego śmierć zmieniła ją diametralnie. Niegdyś była
pogodną, radosną, wiedzącą, czego chce od życia nastolatką. Z czasem stała się
dojrzałą, zimną, oschłą i bezwzględną młoda kobietą. Nie liczyły się dla niej
uczucia innych. Skoro cierpiała ona, dlaczego pocierpieć nie mieliby inni? Może
i była perfidną suką. Nigdy nie zaznała wartości takich jak dom, rodzina czy
miłość. Ojciec służbista, makler giełdowy i matka dziennikarka nie potrafili, a
przede wszystkim nie chcieli zapewnić jej szczęśliwego rodzeństwa. Jedynym oparciem
i zrozumieniem był Dylan. Zabrakło jego, zabrakło wsparcia. Doskonale pamiętała,
kiedy razem organizowali podwórkowe mecze, ciesząc się grą, z której czerpali
czystą przyjemność. Obydwoje uwielbiali stołeczną Chelsea, będąc wówczas
najwyższą wartością dla rodzeństwa. Nie mogła nazwać się zagorzałą fanką piłki
nożnej, aczkolwiek bardzo lubiła ten sport, nie tylko, jako aktywną formę
wypoczynku, ale również pozytywne emocje czerpane z oglądania każdego meczu. Wraz
z ‘odejściem’ Dylana wstręt do futbolu wzmógł się. Nie chciała go nawet
przełamać. Nie tolerowała piłki. Nie tolerowała piłkarzy. Nie tolerowała nawet
widoku Stamford Bridge, który prawdopodobnie mijałaby codziennie w drodze na
uczelnię lub do kancelarii, jednak obrała okrężną drogę, by tylko móc nie
znosić tego widoku. Widoku, a zarazem wspomnień, tych bolesnych, które
powracały w najmniej oczekiwanym momencie, wtedy, kiedy chciała zapomnieć. Zmarły
brat był brakującym elementem jej życia, był jak jeden stopnień schodów, bez
którego nieustannie potykamy się w tym samym miejscu.
„Nie
sposób oswoić się ze śmiercią. Lekarze i przedsiębiorcy pogrzebowi widzą ją bez
przerwy i przyzwyczajają się do pewnych jej aspektów, lecz nie do jej istoty.
Nie sądzę, aby ktokolwiek to potrafił. Dla mnie otrzymanie wiadomości o śmierci
bliskiej osoby jest jak droga w dół po znanych, lecz pogrążonych w mroku
schodach. Chodziłeś nimi milion razy i wiesz, ile stopni jeszcze przed tobą,
ale gdy chcesz stanąć na następnym, okazuje się, że go nie ma. Potykasz się i
nie możesz w to uwierzyć. I od tej pory będziesz się tam potykał często,
ponieważ, jak wszystkie rzeczy, do których przywykłeś, ten brakujący stopień
stał się cząstką ciebie”.
- Dylan, co ja mam robić? Tak bardzo chciałam go dzisiaj
pogrążyć, tak bardzo chciałam go zniszczyć, zaszkodzić mu w każdy możliwy
sposób. Ale jak? Dzisiaj, w dzień rocznicy twojej śmierci? Dlaczego ta
pieprzona rozprawa musiała zbiec się z tą rocznicą? Czuję, że nie podołam, a
przecież ci to obiecałam… Wiem, ze może nie chciałbyś, żebym się teraz mściła,
jednak nie potrafię inaczej. Straciłam cię, tak z dnia na dzień. Zostałam sama,
zupełnie sama… - zaszlochała. – Mam nadzieję, że kiedy już się spotkamy, tam na
górze, nie będziesz miał mi tego za złe.
Zapłakanymi oczyma
spojrzała na lewy nadgarstek, gdzie znajdował się jej zegarek. Dochodziła równo
14:00. Początek rozprawy za dwie godziny. Zaciągnęła się głęboko, wdychanym
powietrzem, wstając z miejsca. Złożyła na płycie nagrobnej skromny bukiet,
składający się z siedemnastu róż, symbolizujących jego wiek. Uśmiechnęła się
blado, ocierając łzy z policzków. Powolnym krokiem udała się ku bramie
cmentarnej, gdzie zaparkowała. Siadając za kierownicą odetchnęła głęboko,
uświadamiając sobie kilka mniej istotnych rzeczy. Odpaliła silnik i z piskiem
opon ruszyła trasą, która przemierzała niemal każdego dnia.
Do kancelarii
wpadła w ogromnym roztargnieniu, pół godziny później. Dosłownie biegiem udała
się w kierunku gabinetu Jeffersona, wchodząc bez pukania.
- Nie będę brała w tym udziału. Nie potrafię, nie mogę. Nie
dam rady – wyrzuciła z siebie.
- Chyba oszalałaś, dziewczyno. Masz jeszcze półtorej godziny
– spojrzał na nią.
- Mówię poważnie. Zresztą uprzedzałam wcześniej, że mogę nie
podołać. Jak widać rzut na głęboką wodę nie zawsze się opłaca. Jestem młoda,
niedoświadczona. Pan poradzi sobie lepiej, jestem o tym przekonana. Do jutra,
do widzenia – nie czekając na jego reakcję, tak szybko, jak się pojawiła, tak również
opuściła jego gabinet, po czym wybiegła z kamienicy.
Co czuła? Sama tak
naprawdę nie wiedziała. Nie było to na pewno uczucie ulgi. Zacisnęła powieki,
by tylko się nie rozpłakać. Szczerze mówiąc, nawet nie interesowało ją to, jak
potoczy się rozprawa, bo wiadoma była jej puenta. Pragnęła teraz samotności,
ciepłego koca i lampki czerwonego wina. Czuła potworną rozpacz, wszechogarniającą
jej duszę. Pierwszy raz w życiu była tak rozbita i niepewna tego, co robi i
tego, co do tej pory zrobiła.
______________________________________________
Naprawdę długo zbierałam się w sobie, aby napisać szóstkę, którą zmieniałam kilkanaście razy. Myślę, że po części podołałam. Pozdrawiam ^^.
swietny rozdzial. :> w sumie to nie wiem co napisac. szkoda mi jej bo przez glupote fernando stracila brta. ale mam nadzieje ze jakos to sie wzystko ulozy. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńo mamo, ale palant z tego Fernando, burak jeden. U mnie też nowe, zapraszam
OdpowiedzUsuńhttp://miloscczyrozsadek.blogspot.com/
http://zlotkoiorzelek.blogspot.com/
Musiałaby by być kompletnie zimna w środku, żeby tak po prostu wejść tam na salę i pogrążyć Torresa, choć nie twierdzę, że coś takiego mu się nie należy. I to na dodatek w rocznicę jego śmierci. Świetnie dobrałaś cytaty, szczególnie ten mówiący o drodze w dół po znanych, choć ciemnych stopniach. Jedno z najlepszych określeń uczuć pogrążonego w bólu po stracie kogoś człowieka, jakie kiedykolwiek spotkałam.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny, podołałaś mu wspaniale:P
Nie wiem, czy wchodzisz na mojego nowego bloga athletic-corazon.blogspot.com, ale jeśli tak, to informuję, że dziś dodałam nowość. Pozdrawiam:P
Kurcze, źle się wyraziłam, chodziło mi oczywiście o rocznicę śmierci brata Amber. Torresowi śmierci nie życzę:D
OdpowiedzUsuńno no. Myślałam, że Amber jest silna i ze zdwojoną siłą wleci na salę rozpraw, a tu niespodzianka...
OdpowiedzUsuńCzekam na nowość. : *
Nie spodziewałam się, szczerze zaskoczyłaś mnie tą decyzją Amber. Pech chciał, że daty się pokryły, byłam strasznie ciekawa reakcji i Torresa i Ollali w sądzie....
OdpowiedzUsuńNo i w końcu rozjaśniłaś tą całą historyjkę z bratem. proszę, proszę kto by się spodziewał, że jej brat będzie zapalonym kibicem The Blues
Proszę, jak widać z pozoru wyglądająca silna Amber pękła. Nie wytrzymała, nie była w stanie dokończyć tego, co sobie obiecywała,. A to świadczy tylko o jednym. Amber ma uczucia. Jak widać nie jest wcale taką silną kobietą na jaką wygląda i na jaką się wzoruje. Myślę jednak, że głównym aspektem powowudjącym to, że Amber się poddała byl ten dzień, a raczej rocznica śmierci jej młodszego brata. Nie dziwię się jej, że zrezygnowała. Kochała, brata, kocha i nie była w stanie w dzień prowadzić rozprawy. Ona się jeszcze nie pogodziła z jego śmiercią i minie jeszcze trochę czasu. Piłki pewnie też już nigdy nie pokocha. Nie wiem jak będzie z Nando, czy poczuje coś do niego, czy już do końca zycia będzie czuła nienawiśc. Jak to się mówi, wszystko wyjdzie w praniu.
OdpowiedzUsuńrozdział jest bardzo interesujący. ale Ty tylko takie piszesz. jestem zaskoczona tym, że Amber zaczyna zmieniać się. nie jest suką bez serca, ale bezbronną dziewczyną, która pogubiła się we własnym życiu. w pewnym sensie osiągnęła to, co chciała. zniszczyła małżeństwo piłkarzowi, który spowodował śmierć jej ukochanego brata. nic dziwnego, że główna bohaterka ma problemy z okazywaniem uczuć. wychowała się w rodzinie, gdzie rodzice nie poświęcali wystarczająco dużo czasu swoim dzieciom. mogła polegać tylko na swoim bracie. nic dziwnego, że nie chce odpuścić zemsty na Torresie. jestem ciekawa, co będzie dalej. mam nadzieje, że w następnym pojawi się już Fernando. czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńRezygnacja w dosłownie ostatniej chwili chyba wskazuje na to, że Amber tak naprawdę nie jest gotowa na zemstę. Może i chciała to zrobić, może miała powody, ale nie ma chyba takiego charakteru, który pozwoliłby z zimną krwią zniszczyć komuś życie. Nawet jeśli ten ktoś przyczynił się do śmierci jej brata. Taka duża strata to wciąż za mało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
[droga--do--gwiazd]
[mwiniarski]
Kurczę, nie myślałam, że Amber pęknie... Faktycznie, data niekorzystna dla dziewczyny ;(
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co będzie dalej i jak bohaterka się w tym znów odnajdzie.
Amber musi być naprawdę ciężko. Przecież nawet po tylu latach musi czuć pustkę w sercu. W gruncie rzeczy Dylan był jedną bliską JEJ osobą. A wiadomo nie od dzisiaj, że taka strata boli latami, a później jedynie zmniejsza się rozmiar smutku.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Amber zrezygnowała z tej sprawy. Może dzięki temu, że zrezygnowała z tej sprawy upora się z własnymi emocjami względem brata. Musi swoje przeboleć, bo takie rocznice są najgorsze.
Czekam na nowy.
przyznam szczerze, że nigdy nie pomyślałabym, że Amber pęknie. No ale niestety, ta rozprawa się zbiegła z tym tragicznym dla niej dniem. Szkoda, bo przecież tak bardzo chciała zemścić się na Fernando. Czekam na kolejny, pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńOd dawna podczytuje twojego bloga i bardzo mi się podoba, chociaż Amber to dość czarny charakter. Dodałam u siebie do polecanych opowiadać. Zapraszam do siebie na http://bez-ciebie-nie-ide.blog.onet.pl/ blog o Kubie Błaszczykowskim :)
OdpowiedzUsuńhttp://swimming-field.blogspot.com/ zapraszam na nowość
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAmber zrezygnowała.. Nie dziwię jej się. Też bym pewnie w takiej chwili nie dała rady. Rocznica śmierci bliskiej osoby, to najgorszy dzień w roku, a ona jeszcze miała prowadzić rozprawę..
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział :)
Zapraszam na nowość na 20afellay.blogspot.com
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie na odcinek 12. lovee-football.blogspot.com ^^
OdpowiedzUsuńTeraz rozumiem, że Amber nie jest taka wredna sama z siebie tylko życie ją tego nauczyło. Szkoda mi jej troche. zapraszam na nowy rozdział [stay--forever.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńNowy na: http://uwierzmi.blogspot.com/ Zapraszam. ;D
OdpowiedzUsuńNowość na swimming-field.blogspot.com
OdpowiedzUsuńZapraszam:))
13 odcinek na lovee-football.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńByłam pewna tego, że podoła. Jednak jak widać nawet chęć zemsty, która ją napędzała nie jest na tyle silna, by przysłonić wspomnienia o Dylanie.
OdpowiedzUsuń